piątek, 6 marca 2015

Rozdział 5

Przez 2 tygodnie leżałam w domu nie przekraczając progu posiadłości moich rodziców. Mama po 5 dniach wypytywania mnie o powód mojego fatalnego samopoczucia odpuściła sobie, ponieważ nie przynosiło to żadnych rezultatów, jedynie pogarszała stan w jakim sie znajdowałam. Przez pierwszy tydzień płakałam, okropnie cierpiałam. Nie potrafiłam powstrzymać łez, wybuchów agresji, zdarzyło mi sie cos zbić, czasami nie potrafiłam sie powstrzymać i rzucałam w ziemie rzeczami znajdującymi sie w pobliżu, często przez to chodziłam okryta kocem, jednak to nie dawało mi ukojenia, czułam ogromna potrzebę zniszczenia czegoś.
Zupełnie siebie nie poznawałam, więcej, czasami zaczynałam sie bać, ale to tylko chwilowy strach, w większości bywało tak, ze zupełnie nie miałam pojęcia rzeczywistości, byłam odcięta od świata, nie ruszałam telefonu, laptopa, telewizje włączałam czasami by do końca nie zwariować, ale nie potrafiłam sie skupić.
Przez ten nastrój straciłam apetyt. Mało jadłam, mało piłam, nie chciało mi sie nic. Z tego co wiem, kilka razy próbował mnie odwiedzić James i Tristan, ale nie miałam ochoty z nimi rozmawiać, rodzice to rozumieli i ich zbywali. Mama i tata sie o mnie bardzo martwili, z nimi tez nie chciałam rozmawiać, choć to przykre, ich towarzystwo działało mi na nerwy, na prawdę pragnęłam by zostawili mnie w spokoju na dłuższy czas, nie potrafiłam przyjąć ich pomocy ani jej docenić.
Po dwóch tygodniach od zerwania, zmieniło sie tylko to, ze odechciało mi sie płakać. Byłam bardzo zmęczona, płakanie nie przynosiło efektów, w końcu to zrozumiałam. Ciągle coś niszczyłam, krzyczałam w poduszkę, najgorsze chyba było to, kiedy zaczęłam uderzać pięścią w biodro, dzięki temu po chwili sie uspokajałam. Po czasie pojawił sie okropny siniak. To, jak sie zachowywałam było złe, było chore. Wyglądałam jak opętana.
W piątek, czyli dwa i pół tygodnia po incydencie w pokoju Bradleya, przeżywałam kolejny, samotny dzień. Wszystko zapowiadało sie na to, ze wracam do zdrowia, jednak wciąż nie potrafiłam do końca zapomnieć o tym cudownym chłopaku, o jego oczach i niesamowitych ustach, a także o tym, w jaki sposób mnie zranił. Nie umiałam tego pojąć, ani sie z tym pogodzić. Tego dnia zabrałam się w końcu za czytanie książki którą kupiłam z Jamesem. Kiedy dotarłam do rozdziału 4, w pokoju rozległ się dźwięk. Wydawało mi sie ze ktoś stuka w okno, jednak z początku to zignorowałam. Niestety, niestety postukiwanie nie ustępowało, wiec szybko sie wyprostowałam i głośno przełknęłam ślinę. Włożyłam zakładkę do książki i odwróciłam sie w stronę balkoniku, gdzie ujrzałam czuprynę Brada i jego wlepione we mnie, smutne oczy. Zastygłam na moment w pozycji siedzącej i toczyłam wewnętrzną walkę ze sobą. Nie wiedziałam co powinnam zrobić. Po chwili stwierdziłam jednak, ze otworzę chłopakowi okno, bo pogoda na dworze była fatalna, a on biedny stał na deszczu patrząc się na mnie, wiec uległam. Bradley wpakował się szybko do mojego pokoju dygocząc z zimna. Szybko przyniosłam mu ręcznik na osuszenie sie i otuliłam go kocem. Nie potrafiłam sie do niego odezwać nawet słowem, poczułam wielką gulę w gardle. Siedzieliśmy na materacu obok siebie w ciszy stykając sie kolanami. Miałam spuszczoną głowę, jednak kątem oka widziałam, ze Brad mnie obserwuje.
- Przepraszam - szepnął. Nie wiedziałam czy chce na niego spojrzeć, więc nawet nie drgnęłam. - Victoria, przepraszam - powtórzył juz głośniej, na co ja westchnęłam, a chłopak wówczas objął mnie ramieniem przysuwając sie do mnie - Kochanie, nie chciałem by tak wyszło - westchnął opierając sie brodą na moim ramieniu. Natychmiast się wyrwałam z jego uścisku. Poczułam do niego obrzydzenie, jego dotyk mnie parzył. - Przestraszyłem Cie? - zapytał ciszej, na co ja jedynie spuściłam głowę. Brad zrozumiał to co chciałam mu przez ten gest przekazać. - Proszę, wybacz mi. Poniosło mnie.
- Rozumiem, ale nie uważasz, że przesadziłeś? Ja Cię tylko lekko zwyzywałam, a Ty? To Ty podniosłeś na mnie rękę - Odparłam łamiącym się głosem, Brad odpowiedział mi jedynie westchnieniem, po czym się do mnie przytulił i zaczął łaskotać mnie swoim zimnym nosem po szyi.
- Wybacz mi, to już się więcej nie powtórzy - pocałował mnie w szyję. Przez chwilę siedziałam sztywno, jednak po chwili się ugięłam i wtuliłam się w jego klatkę piersiową.

I wtedy cała zabawa się zaczęła.
Bradley codziennie starał się sprawić, bym była szczęśliwa, był przemiły, czasami nawet przesadnie, ale nie mogłam narzekać, jego plan działał. Powolutku powracał mi humor, jednak ze strachu uważnie obserwowałam jego każdy ruch, nawet jak wracał z łazienki. Czułam się chora, bardzo chora psychicznie. Kiedy w końcu, po tygodniu zaczęłam myśleć normalnie, wszystko wydawało się inne.
Nie jestem do końca w stanie tego opisać, ale moje uczucia zmieniły się w stosunku do wielu osób.
Brad odzyskał moje zaufanie, przy tym też nasze kontakty się polepszyły, zżyliśmy się ze sobą, nie potrafiłam wytrwać chwili bez niego, albo jakiejkolwiek oznaki, że o mnie pamięta. Zyskałam w Tristanie przyjaciela, mimo tego, że wcześniej nie mieliśmy dobrych kontaktów, to zauważyłam, że bardzo się o mnie martwił kiedy odcięłam sie od świata, właściwie to martwi się o mnie do teraz, zaczęłam spędzać z nim więcej czasu i mimo, że jest ciapowaty, to bardzo go lubię.
Jest też w tym wszystkim coś mniej przyjemnego. Mowa o nikim innym jak o Connorze, który zawsze magicznie znika kiedy przychodzę do domu Vampsów. Chłopak się dosłownie rozpływa. Nie mam pojęcia gdzie jest i co robi. Straciłam go i to mnie w tym wszystkim boli najbardziej, bo ciągle żyła we mnie nadzieja, że jednak uda nam się to wszystko całkowicie odbudować. W tym wszystkim totalnie zapomniałam o Veronice.
Tak mi mijały miesiące, aż nadszedł lipiec. Był piękny, słoneczny dzień. Byłam wręcz wniebowzięta i tuptałam z nogi na nogę stojąc na jednym z peronów na który lada chwila miała wjechać moja kochana Ronnie, byłam tak straszliwie podekscytowana.
Brad stał za mną i tulił mnie od tyłu.
- Cieszysz się, że ją poznasz?
- Pytasz mnie o to chyba po raz setny - zaśmiał się i pocałował mnie w czubek głowy.
- Ja się cieszę - powiedziałam jakby nie zwracając uwagi na jego spostrzeżenie.
- Ja też - ścisnął mnie mocniej. Oboje zamilkliśmy gdy zobaczyliśmy w oddali pociąg.
- O boże - szepnęłam - Jedzie tu - dodałam i odwróciłam się - Dobrze wyglądam?
- Zachowujesz się jakbyś miała spotkać swojego chłopaka - zaśmiał się - wygladasz cudownie - uśmiechnął się i pogładził kciukiem mój policzek.
Gdy pociąg wjechał na peron, ludzie zaczęli z niego wysiadać, jeden pchał się koło drugiego, a ja szukałam wesołej blondynki z kapeluszem i wielką, czarną torbą na kółkach. Rozglądałam sie na wszystkie strony, tylko że nigdzie jej nie widziałam. Ludzie trącali mnie torbami, a ja stałam na palcach próbując wypatrzyć ją pośród tej masy ludzi.
- Mówiłaś, że jak wygląda? - zapytał Brad
- Blondynka, krótkie włosy, czarny kapelusz i czarna torba. - odparłam wciąż się rozglądając.
- Chyba znam taką - usłyszałam dobrze mi znany, damski głos za plecami. Natychmiast zrobiło mi się ciepło, stanęłam płasko na stopach, gdy jej głos wciąż dźwięczał mi w głowie, z początku sądziłam, że mam jakieś przesłyszenia, ale szybko zdałam sobie sprawę, że to jednak prawda, kiedy jej dłoń dotknęła mojego ramienia.
- Ronnie! - pisnęłam i odwróciłam się wpadając w objęcia dziewczyny, która natychmiast mocno mnie przytuliła. Przysięgam, że łzy zbierały mi się do oczu.
- Tak strasznie tęskniłam - wyszeptała w moje włosy.
Tuż po czułym przywitaniu przedstawiłam Veronice Bradleya. Była wobec niego dziwnie zdystansowana, przynajmniej takie odniosłam wrażenie.
Całą trójką pojechaliśmy do mnie do domu, gdzie czekał na nas ciepły obiad. Moi rodzice ciągle zasypywali blondynkę masą pytań dotyczących Londynu. Od kiedy pamiętam byli oczarowani tym miastem, prawie jak ja, z tym, że ja wiedziałam w nim coś jeszcze. Ja widziałam w nim życie. Miasto żyjące tak samo za dnia jak i w nocy. Widziałam w nim łatwiejszą, cudowną przyszłość. Moje marzenia.
Kiedy rodzice w końcu dali spokój mojej przyjaciółce, poszliśmy do pokoju, gdzie dziewczyna się mogła wreszcie rozpakować. Już wcześniej wysprzątałam kilka szuflad w komodzie, by Ron mogła tam trzymać swoje rzeczy. Zauważyłam przez ten czas, że Veronica była dziwnie cicha i spokojna, prawie się nie odzywała. Wydaje mi się, że Brad wyczuł napięcie w powietrzu i zdecydował się wrócić do domu. Kiedy wyszedł, Ronnie oderwała się od rozpakowywania i układania ubrań, opadła na podłogę i westchnęła.
- No w końcu - odezwała się na co posłałam jej pytające spojrzenie - Victoria, nie chcę być nie miła, ale ten chłopak mi się zupełnie nie podoba.
- Dlaczego? - zapytałam zaskoczona.
- Nie wiem... wytwarza jakąś nieprzyjemną aurę. To znaczy, był miły, uśmiechał się i w ogóle, ale... - zacięła się na chwilę i westchnęła - niepokoi mnie po prostu.
No tak, naturalnie nie powiedziałam dziewczynie o wybuchu Brada, ale to dlatego, że chciałam o tym zapomnieć, a ona raczej nie dałaby mi żyć. Nie chciałam zagłębiać się w ten temat i naruszać tamte rany. Chciałam zapomnieć i już. Na jej słowa jedynie westchnęłam, po czym zmieniłam temat.

Następnego dnia wyszłyśmy na miasto kierując się do jednej z kawiarni w centrum, w której miałyśmy spotkać się z Connorem.
Chłopak gdy usiadłyśmy do jego stolika, był tak szczęśliwy ze mało nie posiadał sie z radości. Niestety, rozmawiał jedynie z Veronicą, mnie rzadko kiedy włączali do rozmowy. Czułam sie okropnie. Patrzyłam na te dwójkę, siedzącą na przeciwko siebie. Cały czas żywo rozmawiali, wpatrywali sie w siebie z ciekawością i rozbawieniem. Czułam sie dosłownie jakby dzieliło mnie od nich lustro weneckie. Ja ich widzę, lecz oni mnie nie. Widziałam ich jako dwójkę najlepszych przyjaciół,nikogo więcej, nikogo mniej. Zrobiło mi sie przykro, bo zdałam sobie sprawę, że zostałam wykluczona z tego trio, został tylko ich duet i ja, jako oddzielny organ.
Westchnęłam cicho czując jak rośnie mi guła w gardle, zaplątana we własnych myślach w końcu oderwałam od nich wzrok i zaczelam przyglądać sie przechodniom za oknem, próbując odciągnąć od siebie te negatywne myśli. Niestety na próżno.
Co rusz przechodziła dwójka ludzi ciągle śmiejących sie do siebie. Cała ta sytuacja niesamowicie działała mi na nerwy i ledwo co z nimi wytrzymywałam. Nagle głos Veroniki wyrwał mnie z przemyśleń.
- Co o tym myślisz, Victoria? - zapytała, na co ja posłałam jej pytające spojrzenie - Connor zaprosił nas do siebie dziś na imprezę - sprostowała, na co ja wzruszyłam ramionami i mruknęłam ciche 'ok'.
Wszystko mi jedno. Przynajmniej będzie Brad, a swoją drogą zastanawia mnie dlaczego to on mnie nie zaprosił.

Jakiś czas później byłyśmy w domu i przygotowałyśmy sie do imprezy. Uprzedziłam mamę ze zostaniemy tam na noc i żeby się o nas nie martwiła. Z dziwną niechęcią jednak pozwoliła nam pójść. Spakowałyśmy sobie jakieś rzeczy na zmianę, szczotki do zębów i inne niezbędne rzeczy, po czym zajęliśmy sie przeszukiwaniem szaf w celu dobrania ubrań. A zdecydowałam sie na sukienkę z czarnym dekoltem w serek, bladoróżową spódniczką i kokardą na plecach, uwielbiałam ją. Veronica natomiast wybrała obcisłą małą czarną, pokrytą materiałem w przeróżne wzorki. Wyglądała niesamowicie. Po uczesaniu sie i lekkim makijażu byłyśmy gotowe do wyjścia. Zadzwoniłyśmy po Connora który był w pobliżu, by po nas podjechał. Po chwili stał i czekał na nas na podjeździe. On faktycznie bardzo lubił naginać prawo. Gdy włączył się w ruch uliczny mało co nie straciłam głosu. Cały czas wymijał jadące przed nami auta. Nie byłoby źle, gdyby nie jechał po typowych, wąskich, angielskich uliczkach. Jestem pewna, że gdybym miała na sobie bluzkę z długim rękawem, to byłaby cała przepocona.
_______________________________

Przepraszam, ze tak długo, nie miałam weny, rozdział jest fatalny.
Nawet nie wiecie jak trudno pisze sie na tablecie.
Jak chcecie byc informowani to podajcie Twittera w komentarzu :* miłego dnia xx

4 komentarze:

  1. Przestań, wcale nie był fatalny. Przyjemnie się czytało, mimo tych literówek, ale skoro pisane na tablecie, to rozumiem. ☺ Właśnie tak się składa, że wiem, jak okropnie się pisze na tym ustrojstwie, bo mój komputer od 3 miesięcy jest u naprawy, tak że… :/
    Ale rozdział bardzo mi się podobał. ♥ Z jednej strony fajnie, że się pogodzili, lecz z drugiej trochę zgadzam się z Veronicą… Taką dziwną atmosferę Bradley wytwarza wokół siebie… Taką mroczną. Ja mu nie do końca chyba jeszcze ufam. ;/
    Ale to dobrze, że tak jest. Podoba mi się to, bo dzięki temu to opowiadanie jest jeszcze bardziej oryginalne. ♥
    Mega mi się podoba Twój styl pisania. Ma w sobie coś wyjątkowego. Naprawdę chce się czytać. ♥
    Mam nadzieję, że na następny rozdział nie każesz nam tak długo czekać. ;) Pozdrawiam. xx
    A. I proszę mnie informować, bo na tego bloggera coraz rzadziej zaglądam, serio. A potem wiele rzeczy jestem w stanie przeoczyć. ;)
    @wildestdream99

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie wiesz jak miło mi się czyta coś takiego, tak szeroko się uśmiecham, że az mnie boli buzia, dziękuje! <3

      Usuń
  2. No ej, komentować, ludzie, a nie… eww… ;/

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej, przybywam o tak późnej porze, by poinfomować Cię, iż nominowałam Cię do Liebster Award. ☺ klik

    OdpowiedzUsuń